Ostatnio było o ojcu, a więc dziś - jako że Dzień Matki już tuż tuż - o matce, ale tej drugiej, "in law", że tak się wyrażę. No bo powiedzcie mi, dlaczego ten odwieczny stereotypowy konflikt "synowa/zięć - teściowa" wciąż trwa i trwa? Czy nie jest trochę tak, że my go sami napędzamy?
Na szczęście nie mogę tego analizować na
podstawie własnego przykładu, bo moja teściowa zawsze mnie bardzo docenia i nie
jest też osobą narzucającą swoje zdanie. Owszem, zawsze je wyraża (hehe), ale nie w
sposób pretensjonalny i nieznoszący sprzeciwu (Mamo, pozdrawiam!). Natomiast często rozmawiam z
Wami i dowiaduję się, że macie problem z teściowymi: że nigdy nie pochwalą, że
tylko szukają, co by tu skrytykować, że są nadopiekuńcze wobec Waszych - przyszłych bądź obecnych - mężów...
Może jest tak, że my nieco taką wrogą relację
prowokujemy? Może dlatego, że tak się trąbi wszem i wobec o tym, że synowa i
teściowa to średnio zgrany duet, my na wstępie tak się nastawiamy i
przyjmujemy postawę: „ja się nie dam!”, albo: „tylko spróbuj mi tu
rządzić!”? I przez to, że się uprzedzamy, same często przesadzamy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz